Julita Kowalczyk-Kolendo (właściciel w: Sklep Muzyczny Duet oraz moderator forum The world of Polish cajons)

 

Kolejnym cajonowym pasjonatą, którego udało mi się nakłonić do odpowiedzi na kilka pytań, jest Tomasz Bałdys - znany większości jako DC Cajon. Serdecznie zapraszam Was do lektury, a autorowi tej ciekawej historii bardzo dziękuję za poświęcony czas.

 

J: Skąd pochodzisz, gdzie mieszkasz, czym się na co dzień zajmujesz?

T: Jestem Hanysem, Górnoślązakiem. Przypadkowo urodziłem się w miejscu innym, niż bym sobie tego życzył. Zamiast Hanys bardziej pasuje do mnie określenie Krojcok. Podsumowując – zawsze mieszkałem na Śląsku i czuję się Hanysem, a mój Heimat to Oberschlesien (moja ojczyzna to Górny Śląsk). Jestem Ślązakiem i Polakiem. Takie pokręcone dwa w jednym.

Czym się zajmuję na co dzień? Jestem grafikiem komputerowym. Większość czasu przesiaduję przed monitorem. Narzędzia dla dużych chłopców (mechaniczne) i warsztat stolarski służą do mojej autoterapii (odskocznią pracy z komputerem). Niesamowite jest dla mnie to, że mogę zrobić coś namacalnego, coś z niczego. Mam kawałek drewna, sklejki i po obróbce tworzę rzecz którą można dotknąć. A już zagrać na niej – to jest dopiero abstrakcja.

 

J: Kiedy i od czego zaczęła się Twoja przygoda z cajonem?

T: Legenda głosi

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo złożona… Sięga odległych czasów szkoły podstawowej i moich początków z podstawową szkołą muzyczną.

Czasy były dziwne. Zdałem egzamin do szkoły muzycznej. Chciałem grać na gitarze. Gitar w sklepach, w tamtych czasach, nie było. Szkoła, choć się starała, nie miała instrumentów do wypożyczenia. Skoro już zdałem… Przyjąłem na barki brzemię, a brzmiało jak wyrok – klarnet! Mój główny instrument. Drugi, dodatkowy – fortepian...

Warto wspomnieć, że w przytoczonych czasach nie istniały fortepiany i pianina elektroniczne. Jedynym sposobem ćwiczenia na tych instrumentach było tzw. wypożyczanie pomieszczeń do nauki w szkole muzycznej (prawie w każdym pomieszczeniu stało pianino). Jeno z tych pokoi należało do klas perkusyjnych. W mojej szkole była tylko jedna taka klasa. Stał w niej werbel. Odkąd odkryłem tą osobliwą klasę zawsze chodziłem tam ćwiczyć. Co? Zazwyczaj udawaną grę na fortepianie… Kupiłem pałki perkusyjne. Stojące przy ścianie pianino od tej chwili zostało niewidzialne.

Gitara na długie lata została ze mną. Nauczyłem się na niej grać sam. W tym akapicie muszę oddać honor szkole muzycznej. Dzięki niej było mi łatwiej nauczyć się grać na gitarze, która różniła się prawie wszystkim od klarnetu. Lata mijają, czasy się zmieniają ale… Pozostał we mnie rytm! Taką przynajmniej mam nadzieję.

Czasy nowożytne

Parę lat temu, nie mając pojęcia o istnieniu cajona, podczas przypadkowego spaceru, zobaczyłem na ulicy Romską kapelę. Moją uwagę przykuły wyraźnie słyszalne dźwięki perkusji, sekcji rytmicznej… Rozglądnąłem się wtedy za „zestawem” i nie zobaczyłem nic podobnego. Jedyne co dostrzegłem, to człowieka siedzącego okrakiem na skrzyni. Z uporem maniaka okładał swoje siedzisko. W głowie mętlik i pytania – jak to możliwe? Tak zrodziła się tylko jedna myśl – chcę To mieć!

„Wujek google” pomógł. Koniec końców trafiłem na potrzebne informacje. Magiczne pudełko nazywają – cajon, właściwie cajón (czytaj kahon, z hiszp. cajón – „skrzynia”).

 

J: Jak powstał pierwszy prototyp DC Cajon ?

T: Pierwszy prototyp mojego cajona powstawał długo i mozolnie. Zbierałem dokumentację, szukałem materiałów. Jednym słowem zbierałem wszystko co dotyczyło tematu cajona i jego budowy. Na początku planów konstrukcyjnych bardzo chciałem, żeby narożniki cajona były zaokrąglone. Gotowe elementy z litego drewna brzozowego. Podobne rozwiązanie stosuje Sela w swoich cajonach. Niestety, po wielu poszukiwaniach, problemem okazał się sam materiał na narożniki. Kantówki z brzozy są praktycznie niedostępne. Owszem są, ale w ilościach hurtowych. W tartakach i zazwyczaj bez wstępnej obróbki. Zanim powstał pierwszy cajon przez dwa lata istniał tylko na papierze i w mojej wyobraźni.

Przełom

Zupełnie przypadkowo spotkałem na mojej drodze stolarza. Przypomniałem sobie zostawiony w szufladzie projekt budowy mojego cajona. Zagadałem stolarza, czy jest mi w stanie pomóc, w budowie prototypu. To był przełom. Odpowiedź stolarza brzmiała – tak, pomogę. Tak, w dużym uproszczeniu powstały pierwsze prototypy. Dalej trzymałem się wizji narożnika jako osobnego elementu konstrukcji cajona. Prototypy taki narożnik posiadały, niestety nie z tego rodzaju drewna o który mi chodziło. Doszły do całości projektu problemy z barwieniem i inne detale techniczne. Prawdziwym wyzwaniem okazało się serce cajona. Mój wybór padł na mechanizm sprężynowy. Będąc w posiadaniu poskładanych skrzynek chciałem znaleźć idealne rozwiązanie brzmieniowe – ożywić produkt stolarski. Sprawić żeby ożył i stał się

instrumentem.

I co dalej?

Ciągle coś zmieniałem. Wykonałem chyba z 10 prototypów. Wszystkie przeszły bardzo intensywne testy. Zależało mi na powtarzalności. Jeśli miałem dojść do zadowalających, powtarzalnych efektów brzmieniowych musiałem mieć tzw. stałą zmienną. Partia prototypów musiała być wykonana z tych samych materiałów… I tu moja droga ze stolarzem zaczęła się rozchodzić. Kolejny rok. Budowanie własnego zaplecza warsztatowego, studiowanie podstaw stolarki…

Obecnie

W granicach rozsądku, jestem samowystarczalny. Skromny warsztat stolarki, ale jestem w stanie eksperymentować i budować cajony bez pomocy podwykonawców. Nauka kosztuje wiele czasu i pieniędzy ale odnalazłem w tym sens.

 

J: Jakich materiałów najczęściej używasz przy realizacji swoich projektów?

T: Odpowiedź jest krótka – możliwie najlepszych i ogólnie dostępnych. Nadal poszukuję idealnych rozwiązań. Technika nie stoi w miejscu.

Aspiracje na przyszłość? Powrót do korzeni – lite drewno… Tylko, czy to nadal będą cajony?

 

J: Jakie są Twoje dalsze plany, marzenia związane z tą niezwykłą pasją?

T: Po pierwsze. Chciałby poświęcić się tylko pasji tworzenia cajonów. Tworzyć coś z niczego. W czasach komputerów jest to marzenie inspirujące.

Po drugie. Chciałbym zasłużyć sobie na miano – lutnik. Nie producent, nie wykonawca. Bardzo długa droga przede mną. Chyba na całe życie…

Po trzecie, wracając do punktu pierwszego… Znając realia rynkowe pozostanę w dążeniu do punktu drugiego.